sobota, 31 maja 2014

Ciąg dalszy włosko-austriackiej przygody

Ciąg dalszy włoskiej wyprawy.

W Pompejach zwiedziliśmy miasto zalane dawno, dawno temu przez lawę. Co mnie zdziwiło: wyobrażałam sobie, że będzie to coś na wzór naszego rodzimego Biskupina. Okazało się natomiast, że jest to dużo rozleglejszy teren, prawie w całości pokryty ulicami, murami i ruinami starożytnych domów. Jestem pewna, że w rzeczywistości nie zwiedziliśmy nawet 1/4 tego, co miasteczko miało nam do zaoferowania.
Moim głównym celem było odnalezienie słynnych postaci ludzkich, czego niestety nie udało mi się dokonać. Jednak z historii koleżanek wiem, że to żaden kit, faktycznie w jakimś miejscu (do dzisiaj mi nieznanym) można było je zobaczyć.


Na samym początku zwiedziliśmy dobrze zachowany budynek, który bo wnikliwszej analizie opisów rodem z Wikipedii jestem w stanie nazwać: Amfiteatr. 


Pogoda nadal nie była zbyt pewna, a na samym środeczku znajdowała się rozległa kałuża, która po części uniemożliwiała również wejście w obręb Amfiteatru.




Do dziś mnie zastanawia: czy te dziury są wynikiem niszczycielskiej działalności lawy lub innych czynników? A jeżeli tak wyglądała ulica w dobrych czasach miasteczka, to dlaczego porobiono i chodniki i drogi skoro po drogach i tak nie mogło nic przejechać?

Jako, że nie miałam zielonego pojęcia, która z widocznych gór jest Wezuwiuszem, a każdy wskazywał mi innego zrobiłam zdjęcia wszystkim trzem kandydatom, licząc po cichu, że po powrocie ktoś mi to wyjaśni. Anyone?

A) Pierwsza góra



B) Druga góra



C) A może ten ukryty w tle przystojniak?





Nad miastem, na jednym ze wzgórz królowała olbrzymia sosna. 

Doskonale się złożyło, że kiedy skończył się nasz czas na zwiedzanie i wsiadałyśmy do autokaru zaczęło lać, na co zbierało się od dłuższego czasu. W tym deszczu zajechaliśmy do Loreto, zjedliśmy prowizoryczną i improwizowaną kolację składającą się z wszystkiego-co-wyciągnąłeś-z-kartonu owiniętego we wrapsa + zupa chińska w proszku. Przyznam szczerze, że po raz pierwszy jadłam chińską zupkę, na ogół staram się nie jeść takich rzeczy.

Następnego dnia pogoda znów przeszła samą siebie, w pozytywnym tych słów znaczeniu.


Z samego rana poszłyśmy na plażę. Piaszczysty kawałek nie miał więcej niż 400 metrów długości, więc nici z biegania po plaży. To jednak nie zniechęciło mnie i Asi do półgodzinnego wysiłku i pobiegłyśmy wgłąb lądu. Od zeszłych wakacji nie wypociłam tyle wody!


Podczas biegu spotkaliśmy parę przemiłych włoskich rowerzystów, którzy podobnie jak większość Włochów szóstym zmysłem wyczuli, że jesteśmy obcokrajowcami. Wcale nie gadałyśmy!


Loreto, nie da się ukryć, w dużej mierze nastawione jest na turystów i widać to było na każdym kroku. Wyżej widzimy niedokończoną nowiutką drogę z świeżymi domkami letniskowymi w tle. Jeżeli mieszkają tu na stałe jacyś Włosi są to raczej dobrze postawieni, zamożni ludzie.


Znowu w drodze! Atrapa samolotu przed Sanktuarium Matki Boskiej z Loreto, która jest patronką lotników.



Z Loreto pojechaliśmy prosto do Wiednia, gdzie po ciężkiej nocy w autobusie spędziliśmy całe 11 godzin.
Na śniadanie wybraliśmy się do najbliższej knajpki, gdzie w zamian za kupienie kawy bądź herbaty za 2,5 euro mogliśmy zjeść własne kanapki. Po krótkim posiłku ruszyliśmy na podbój Wiednia!







Jestem wielką fanką tych bogatych, kościelnych wnętrz.







Podsumowując: porównując Wiedeń i Rzym dużo bardziej podobała mi się stolica Austrii. Może wynika to z przyzwyczajenia do tych tłocznych starych miast, ulic obrośniętych wysokimi kamienicami i klasycznych kawiarni zajmujących zwykle pół ulicy. Jestem jednak pewna, że nie raz wrócę jeszcze i do jednego i do drugiego miasta.

3 komentarze:

  1. Zazdroszczę wyjazdu :) po zdjęciach widzę, że zwiedziłaś masę ciekawych miejsc.

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne zdjęcia :) Też zazdroszczę możliwości zwiedzenia takich fantastycznych miejsc :)
    Pozdrawiam cieplutko!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniale zdjęcia : 3
    Zapraszam do mnie <33
    http://syyyyyylwia.blogspot.com/ Obserwujemy?
    Odp u mnie :)

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz. Możecie być pewni, ze jeżeli jeszcze nie odwiedziłam Waszych blogów to na pewno zrobię to niebawem, wiec nie musicie zostawiać linków do nich w komentarzach - poradzę sobie ;)