piątek, 23 maja 2014

Moja pierwsza kanonizacja - Rzym, Pompeje, Loreto, Wiedeń

Chociaż podróż ta nie była długa ani hardkorowa, prawdopodobnie nigdy już taka mi się nie przydarzy. Pod koniec kwietnia, 25 dokładnie, zaraz po ostatnich egzaminach gimnazjalnych (angielskim podstawowym i rozszerzonym) wróciłam do domu, porwałam w pędzie zapakowany poprzedniego dnia plecak i znów pożegnałam się z domem, tym razem na tydzień. Nie zdążyłam nawet nacieszyć się ulgą, która zwykle przychodzi jakiś czas po oddaniu ostatniego arkuszu egzaminu, a tym razem nadeszła wcześniej, jakby wiedziała, że nie będę miała dla niej za dużo czasu.
Nie miałam możliwości dołączenia do mojej grupy kanonizacyjnej w Poznaniu, dlatego tata podwiózł mnie aż do Piotrkowa Trybunalskiego, gdzie ponad godzinę czekałam na autobus, który miał mnie zabrać w dalszą drogę do Rzymu. Dawno się tak nie niecierpliwiłam!
W autobusie ucałowałam wszystkie dziewczyny z Warszawy, z którymi dawno się nie widziałam (a także te, które stosunkowo niedawno widziałam, ale i tak świetnie było je zobaczyć ponownie), ale zaskoczyła mnie liczba nieznanych twarzy. Nie spodziewałam się, że je wszystkie poznam, bo jednak kiedy wyjeżdżam w dalszą podróż niż do Kalisza i z powrotem bardziej skupiam swoją uwagę na poznawaniu otoczenia. Nie czułam więc zażenowania, kiedy pod koniec wyjazdu nadal nie znałam większości imion.



Po drodze przejeżdżaliśmy przez Szwajcarię, gdzie została zrobiona ta właśnie panorama. Moje wrażenie, że za granicą zwykle wszystko kosztuje i jest droższe spotęgowała wiadomość, że toalety kosztują 2 euro od osoby.

Alpy wywarły na mnie naprawdę duże wrażenie. 



Jechaliśmy całą noc. Następnego dnia po południu zaczęliśmy wreszcie dostrzegać upragnione napisy :)


Nasz sztandar, który taszczyliśmy ze sobą praktycznie wszędzie. 


Watykan i Plac św. Piotra oblegany przez kanonizacyjny tłum, w większości Polaków. Kolejna nieprzespana noc w oczekiwaniu na wejście na Plac, poruszanie się z prędkością piętnastu kroków na godzinę i napierający zewsząd ludzie - to wszystko sprawiało, że miałam dosyć całego wyjazdu już w niedzielę.




Budka dróżnika. W środku siedzi pan, który pewnie ma bardzo ważną i odpowiedzialną pracę, a ja się tak brzydko z niego śmieję... Niestety, nikt nie był w stanie powiedzieć mi, jaką funkcję sprawuje ten oto zbiór elementów na środku chodnika. Możliwe, że pan dróżnik z chęcią by mi o tym opowiedział, jednak nie starczyło mi już odwagi na przerywanie mu wykonywania swojej pracy.


Cóż, nie był to może pięciogwiazdkowy hotel, ale taka atmosfera zwykle bardziej mi odpowiada.


Dopiero w Pompejach w miarę się przejaśniło. 


Ciąg dalszy tygodnia kanonizacyjnego ukaże się w następnym poście :)



1 komentarz:

  1. Super, że tyle zobaczyłaś! Ja jak teraz byłam na wymianie też miałam okazję zobaczyć 3 państwa (co prawda tylko ich malutkie cząstki, ale zawsze coś ;)
    Fajne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz. Możecie być pewni, ze jeżeli jeszcze nie odwiedziłam Waszych blogów to na pewno zrobię to niebawem, wiec nie musicie zostawiać linków do nich w komentarzach - poradzę sobie ;)