czwartek, 2 kwietnia 2015

I feel like I'm doing nothing

Po każdym biegu czuję ciepło przepływające przez najmniejsze i najcieńsze naczynka mojego ciała. W głowie mi huczy i mam wrażenie, że już tego dnia nie przestanie, a uwolnię się od niego dopiero wieczorem. Łapię oddech i myślę, że już nigdy nie wezmę pełnego oddechu, któremu nie towarzyszy palpitacja mięśnia sercowego. Nie wiem czy stać, czy się pochylić, tym samym próbuję sobie przypomnieć wszystkie porady, które czytałam o rozciąganiu: zaraz przed, zaraz po, chwilę odczekać, najpierw uzupełnić węglowodany a potem w spokoju (i w pokoju) się rozciągnąć...
Szybki prysznic i zasuwam na autobus, a moje nogi nadal trochę urażone moim brakiem delikatności niedelikatnie dają o sobie znać, kiedy wspinam się pod górkę do celu. 
Marznę ma przystanku. Samochody jeżdżą w tę i z powrotem po drodze wojewódzkiej, a ja z garstką innych opatulonych szalami osób (w duchu nazywam ich "ekologicznymi", bo jeździmy wszyscy komunikacją miejską i podmiejską; chociaż tak naprawdę myślę, że co najmniej połowa z nas przerzuciłaby się na samochody, gdyby tylko mogła) wysilamy wzrok w poszukiwaniu czerwonego autobusu. 
7:30. Przesiadam się z czerwonego pojazdu w zielony tramwaj (w duchu wzdychając do londyńskiego metra, którym taki sam kawałek przejechałabym w 15 minut, zamiast godziny).

Londyn, luty 2015

Londyn, luty 2015


7:55. Wbiegam na czwarte piętro mojego małego licealnego piekiełka (nie takiego jednak małego, skoro ma sześć poziomów). Wcześniej w piwnicy oddaję kurtkę, jak co dzień zapominając, ze później będę musiałą stać po nią w kilometrowej kolejce przez cały Hades.

British Museum, luty 2015

British Museum, luty 2015

British Museum, luty 2015


British Museum, luty 2015

16:30. Wracam, dzień szkolny za mną. Podobno będę miała teraz czas dla siebie.

British Museum, luty 2015

Wielka ściema. Podświadomie wiem, że cały "mój" wieczór spędzę licząc zadania, tudzież kolorując mapki bezrobocia w Polsce, tudzież wkuwając na zmianę angielski, niemiecki i hiszpański, dopóki periódico nie zacznie mi się kojarzyć z "period of time". 

British Museum, luty 2015

British Museum, luty 2015

British Museum, luty 2015

Wieczorem wypompowana z każdej emocji, siły i motywacji kładę się w łóżku i jest to najwspanialszy moment mojego dnia. Dopóki nie zasnę myślę o moim pierwszym locie szybowcem. To nie wspomnienia, to przyszłość. Myślę o wspaniałej Kopenhadze, również w przyszłości. Przyszłości niedalekiej. Jeszcze 85 dni opisanej rutyny. Potem "mój czas" nie będzie nim tylko w teorii.

5 komentarzy:

  1. Mi zostało 21 dni rutyny, tylko szkoła ma trzy poziomy i mamy szafki co oszczędza sporo energii. Co kryje ta niedaleka przyszłośc?

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, okaże się już niedługo, mam nadzieję :D

    OdpowiedzUsuń
  3. I w którym momencie takiego dnia czujesz, że nic nie robisz (nawiązując do tytułu)? :-) Po opisie tego nie zauważyłam...
    Twoja "przyszłość" za 80 dni wróży całkiem ciekawe wydarzenia - życzę cierpliwości (do odliczania jak i do stania w Hadesie) :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie tak to czuję :( "Nic" to właściwie to wszystko, co mogłoby mnie ominąć, czyli nauka nie tego, czego chciałabym się uczyć, spędzanie czasu nie w taki sposób i nie z tymi ludźmi, na których mi zależy... Ale już za 80 dni będę robiła to "COŚ" w moim mniemaniu :D

      Usuń
  4. Jak długo będziesz przebywać w Londynie?

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz. Możecie być pewni, ze jeżeli jeszcze nie odwiedziłam Waszych blogów to na pewno zrobię to niebawem, wiec nie musicie zostawiać linków do nich w komentarzach - poradzę sobie ;)