środa, 6 stycznia 2016

Drezno, nieodkryty skarb

Nieodkryty jak dla kogo, możliwe że jest wiele osób, które już długo zachwycają się walorami turystycznymi tego niemieckiego miasta.

12 grudnia pojechałam na wycieczkę szkolną na jarmark świąteczny. Pierwszy taki odwiedzony przeze mnie w Dreźnie. Podobno jeden z piękniejszych Weinachtsmarktów w Niemczech.

Wyjechaliśmy wcześnie rano, wyjazd spod szkoły, tak więc wstałam chyba około trzeciej w nocy. Jako, że mogę chyba zasnąć w każdych warunkach bez problemu odespałam podczas podróży. Szczęśliwy ten, kto nie widział mnie nigdy o tak wczesnej porze, nie cierpi zapewne na koszmary co trzeci dzień. Z kubkiem pełnym kawy wczłapałam się do autokaru i szczerze mówiąc nawet nie pamiętam co komu powiedziałam. Oczy szczypały od piasku pod powiekami, język poparzony kawką, raczej wątpliwa kondycja. No nic, pojechaliśmy. Nie wiem dokładnie jak długo trwała podróż, moim zdaniem nie dłużej niż 4 godziny. Jadąc widzieliśmy jak słońce powoli wstaje, już na ziemi niemieckiej.

Pogoda była przepiękna, ale lodowata. Słońce świeciło tym swoim zlodowaciałym blaskiem i żałowałam, że nie pokusiłam się na okulary przeciwsłoneczne. Najpierw czekało nas długie zwiedzanie Drezna.




  
Trzeba przyznać, że Weinachtsmarkt zgromadził bardzo liczną grupę amatorów świątecznych zakupów, było to widać już przed południem. Tłumy wycieczkowe z wrzeszczącymi przewodnikami ogarnęły całą "starą" cześć miasta. Tak naprawdę większość zabytków, które wydają nam się dość wiekowe zostały wybudowane po drugiej wojnie światowej. Podczas bombardowań z czasów końca wojny Drezno zostało niemal doszczętnie zniszczone, a wszystkie budynki odbudowano w starym stylu.





Na jednym z budynków widniał długi obraz przedstawiających władców niemieckich. Artysta, który go namalował postanowił uwiecznić na samym końcu również siebie. Jest to jedyna postać patrząca w naszą stronę.

Galeria sztuki oraz skarbiec.









Na samym jarmarku ciężko było zrobić jakiekolwiek zdjęcia, ponieważ tłum był niemiłosierny i niełatwo było cały czas ogarniać czy się czegoś nie zgubiło po drodze (a najważniejsze, czy samego siebie się nie zgubiło). Non stop jedna moja ręka wędrowała od plecaka do kieszeni z komórką, a druga trzymająca aparat starała się zrobić chociaż jedno nieporuszone zdjęcie.






Co tu dużo mówić, atmosfera mimo tłumu była niepowtarzalna. Czułam się jak dziecko, jak mały dzieciak, który przeżywa święta całym sobą. Małe dzieci oglądające przedstawienie teatralne na ramionach swoich tatusiów przypominały mi mnie samą, takie deja vu, które nigdy nie miało miejsca. Piękne choinki oświetlone jak lotniskowce w nocy, zapach karmelu, kasztanów, cukru i słodyczy, gorąca czekolada i poparzony język... Chodziłam tak z kubkiem w dłoni (prawdziwym, uzyskanym za kaucją 3 euro) wypełnionym czekoladą i podziwiałam, chłonęłam to wszystko. 

I to niemieckie przywiązanie do szczegółu!

Myślę jeszcze, żeby skleić filmik z krótkich materiałów, które udało mi się nakręcić przed jarmarkiem, zobaczymy co z tego będzie :)


3 komentarze:

  1. O ja... U mnie wycieczki szkolne polegały na wyjeździe do kina albo do muzeum a potem kilka godzin w Arkadii Warszawskiej.... :( a tu taka wycieczka.... Zazdroszczę wręcz :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Byłam w Dreźnie, ale to było tak dawno temu że mało co pamiętam :P Koncertowałam tam z chórem :P

    OdpowiedzUsuń
  3. Pojechałabym do Drezna, ale bardziej w celach turystycznych niż na jarmark. Miasto wygląda na na prawdę ładne

    OdpowiedzUsuń

Jestem wdzięczna za każdy komentarz. Możecie być pewni, ze jeżeli jeszcze nie odwiedziłam Waszych blogów to na pewno zrobię to niebawem, wiec nie musicie zostawiać linków do nich w komentarzach - poradzę sobie ;)